poniedziałek, 27 października 2014

14. Fao Berto

Miałam wrażenie, że moje powieki robiły się coraz cięższe. Mieszałam kawę łyżeczką bez powodu już dobre dwie minuty. Zastygłam w miejscu. Tępo patrzyłam się przed siebie w jeden punkt. Plakietkę z moim imieniem i nazwiskiem na biurku. Dobrze, że szefa nie było. Gdyby widział mnie w takim stanie… Nie, nie wyspałam się. Śniły mi się koszmary ze mną i czterema pajacami w roli głównej. To już naprawdę staje się męczące. Nie dość, że zmagam się z nimi za dnia to jeszcze w nocy. W dodatku wybuchł pożar trzy ulice dalej i była akcja ratownicza. Wszystko wyło i trąbiło. Może powinnam okazać trochę współczucia, ale nie byłam w stanie w środku nocy zamartwiać się o innych. No sorry.
- Można?- Emma wychyliła głowę zza drzwi.
- Aha…- jęknęłam.
- Mam przerwę, więc wpadłam.- usiadła na przeciwko mnie. Wzięła moją plakietkę do ręki i bawiła się nią.- Nina Simons…
- Ale także i Alice Johnson, Jannette Mayers, Diana Douborn i Sarah Parker, kłaniam się.- powiedziałam z ironią, a moja głowa padła na biurko.
- Nie chciałam ci tego mówić, ale strasznie dziś wyglądasz.
- Wow, powiedz mi coś czego nie wiem.- burknęłam mając nadal przyklejone czoło do drewna.
- Powinnaś dać sobie dzień wolny od całej czwórki. Gdy wrócisz do domu, masz wypocząć. Latasz jak ta pokręcona od spotkania do spotkania. Od randki do randki. Kończysz jedną rozmowę telefoniczną i zaczynasz drugą.
- Niełatwo jest bycie tyloma osobami naraz…
- To przestań. Czy nie uważasz, że nadszedł czas, aby to zakończyć? Zanim coś wymsknie się spod kontroli? Zanim dojdzie do czegoś nieplanowanego? Coś czego byś nie chciała? Czy nie jest czas powiedzieć sobie dość?- odstawiła plakietkę na miejsce.- Twoja zemsta ma wiele twarzy. Aż za dużo. Musisz sobie powiedzieć stop!
- Jeszcze trochę. Jestem już tak daleko.
- Nina! Oprzytomnij w końcu!- zdenerwowała się nie wiem czym.- Powinnaś iść do każdego z nich osobno i zakończyć to.
- To też jest zły pomysł.
- Wcale nie!
- Wcale tak!- podniosłam głowę.- I co potem? Myślisz, że by nie zadawali pytań? Tak po prostu mnie puszczą? No nie wydaje mi się. Daj sobie spokój, Emma. Wiem co robię. Nie potrzebuję żebyś mówiła mi co mam robić.
- No to lepiej żebym w ogóle nie brała w tym udziału!- wstała.
- A proszę! Rób sobie co chcesz!- machnęłam ręką wypraszająco.
- I dobrze! Od początku nie chciałam mieć z tym nic wspólnego! Radź sobie sama!- wyszła trzaskając drzwiami.
- No zajebiście…- mruknęłam do siebie. Przez to wszystko jeszcze się z nią pokłóciłam. No i dobrze! Poradzę sobie bez niej. W sumie ona niewiele mi pomogła. U jej siostry miałam już na co liczyć. Obejdę się.

Ta cała kłótnia ożywiła mnie. Byłam zmęczona, ale nie wyglądałam jakbym nie spała od tygodnia. Gdy wróciłam do domu, Emma już tam była. Zobaczyła, że to ja i odwróciła głowę. Wzięła do ręki czasopismo i udawała, że czyta. Przecież to widać, że tego nie czyta. Ciągle gapi się na obrazki. Ta atmosfera po prostu mnie dobijała. Miałam ochotę stąd wyjść. Może źle robiłam, ale zamierzałam wybrać się do 2NIGHT. Wzięłam szybki prysznic, który jeszcze bardziej mnie pobudził, uczesałam włosy, zrobiłam trochę mocniejszy makijaż. Poszalałam z ubiorem. Mała czarna i do tego cała się błyszczy. Ubrałam skromne dodatki żeby nie zrobić się na prostytutkę. Tym razem pojechałam taksówką.Wielki goryl stał pod klubem za barierką, a przed nią spora kolejka. Ominęłam ją, nie będę w niej stać. Może uda mi się wejść. Mężczyzna gdy tylko mnie zobaczył, od razu odsunął się na bok. Wiedział przecież dobrze kim jestem. Dziewczyną jego szefa.
- Jest James?- spytałam.
- Szefa nie ma, ale być może jeszcze przyjdzie.- odpowiedział gdy wpuszczał mnie do środka. Słyszałam jak za moimi plecami rozniosły się żale innych czekających osób. Na szczęście teraz muzyka zastąpiła te nieszczęsnę lamenty. Odnalazłam bar. Usiadłam na jednym z kilku taboretów obitych czerwoną skórą.
- Co podać?- spytał barman wycierając ściereczką szklankę.
- Nie wiem. Coś mocnego, ale żeby twarzy mi nie wykręciło.- przewróciłam oczami.
- Jeśli tak to moją specjalnością jest drink mojego pomysłu. Zwie się Fao Berto. Składa się z…
- Może być.- przerwałam mu zanim się rozwinie. Niezadowolony facet odszedł na bok i wziął się za jego przygotowywanie. Teraz jak mu się przyjrzałam to nie był taki zły. Wysoki, przystojny i nie wyglądał na barmana. Miał czarny odcień włosów, ciemniejszą karnację i urodę Latynosa. Po chwili podał mi drinka i dorzucił słomkę. Gdy go spróbowałam… no po prostu niebo.- Jezu, to jest fantastyczne!
- A nie mówiłem.- odpowiedział już rozchmurzony.
 - Dlaczego nazywa się Fao Berto?- spytałam zaciekawiona.
- Nazywam się Roberto Faoli.- uśmiechnął się.
- Dlatego…
- A można wiedzieć jak pani ma na imię?
- Wie pan co? Sama już nie wiem kim jestem.- wciągnęłam przez słomkę.
- Problemy…- westchnął.- Gdy kobieta tu przychodzi samotnie to zwykle ma problemy, ktoś ją rzucił, a rzadziej żeby się upić w samotności.- porozmawialiśmy sobie trochę. W międzyczasie zamówiłam już drugiego drinka. Rozmowa z Robertem trochę podniosła mnie na duchu.
- Alice?- nagle dosiadł się do mnie zaskoczony James. Jak zawsze w pracy miał na sobie swoją białą koszulę i krawat.



- Co ty tutaj robisz?- zorientował się, że prowadziłam miłą pogadankę z barmanem, na co James posłał mu mroźne spojrzenie.- Wracaj do pracy, Faoli.- Latynos spojrzał się na niego niezadowolony. Miałam wrażenie, że nie miał do niego szacunku. Mimo to odszedł obsłużyć innych gości.- A więc co tutaj robisz sama?- ponowił swoje pytanie. 
- Pokłóciłam się z lokatorką. Nie chciałam siedzieć w domu. Nie zniosłabym tego. Chciałam się trochę rozerwać… Macie tutaj pyszne drinki.
- Dzięki.- odpowiedział bez wyrazu.
- Co jesteś taki dziwny? Stało się coś?
- Pokłóciłem się z Marcosem, moim zastępcą.
- A o co poszło?- w sumie to domyśliłam się po tym jak powiedział o kogo chodzi.
- Ludzie, z którymi miałem robić interesy przyjechali do nas jednak wcześniej. No fakt, dzwonił. Tłumaczyłem mu, że miałem wyciszony telefon. Jednak jak mówił, nie dostałem żadnego smsa. Wkurzył się, że przyszedłem jak gdyby nic, a ja do niego zacząłem gadać żeby tak nie podskakiwał. No może faktycznie to wszystko moja wina, ale jakoś wyszło. A teraz straciłem inwestorów. Tak długo o nich walczyłem, ale ich straciłem.
- To było bardzo ważne?
- Cholernie ważne. Mam dług na ten lokal. Nie jest to makabryczna suma, ale na dzień dzisiejszy nie stać mnie, abym to spłacił. Jeśli nie znajdę inwestorów to będzie kwestia czasu. To miejsce podupada.
- Ale przecież to najlepszy klub w mieście.- nie rozumiałam tego. Zrobiło mi się głupio. Byłam zła na siebie. Chciałam tylko dopiec mu, a przeze mnie tylu ludzi może ucierpieć. Zaczęłam żałować tego co zrobiłam.
- Ujmijmy to tak. Jestem dobrym magikiem. Iluzja to mój żywioł.
- Nie wiedziałam, że jest aż tak źle…
- Nasz spec od Fao Berto miał tydzień temu też drugiego kumpla.- spojrzał w jego stronę. Mówił to specjalnie głośno żeby usłyszał. Faoli tylko pokręcił głową wzdychając. Chyba nie lubił Maslow’a.
- No właśnie. Miał…- oparłam głowę na ramieniu.
- Ej.- palcem nakierował moją twarz żebyśmy znów nawiązali kontakt wzrokowy.- Nie zamartwiaj się tak. To jest mój problem, nie twój. To nie jest twoja wina. Tylko moja, skarbie. Chyba nie nadaje się do tego biznesu.
- Ale przecież to nie koniec.
- Możliwe.- odrzekł.- Trzeba być dobrej nadziei. Ale nie myślmy o tym teraz. Skoro tu jesteś to nie powinienem sprawiać żebyś się zadręczała. Mogłem ci nie mówić.
- Dobrze, że powiedziałeś.- a może faktycznie byłoby lepiej? Cieszyłabym się nadal, że załatwiłam Jamesa? A za nim innych niewinnych ludzi…
- Naprawdę.- spojrzał mi prosto w oczy i przybliżył się.- Nie myśl o tym.- przybliżył się wystarczająco blisko żeby mnie pocałować.- W pierwszych dniach naszej znajomości nie rozszyfrowałem w tobie tej dobroci. Dopiero teraz zauważyłem jaka jesteś. Dobra, troskliwa, czuła… Taka niezwykła.- przejechał dłonią po moim policzku, a mnie przeszedł dziwny dreszcz.
- Proszę cię, nie mów tak.- odwróciłam wzrok. Nie mogłam na niego patrzeć kiedy mi to mówi.
- Ale dlaczego? Przecież tak jest.- wzruszył ramionami.
- Ujmijmy to tak.- zapożyczyłam jego słowa.- Jestem dobrym magikiem. Iluzja to mój żywioł.- czekaj… po co ja mu to w ogóle powiedziałam? Głupi alkohol. Głupie Fao Berto.
- Ty i te twoje żarty.- uśmiechnął się. Chyba tego nie kupił. I dobrze.- W ogóle zapomniałem ci powiedzieć jak pięknie wyglądasz.
- Dziękuję.- wypiłam drinka do końca.
- Pewnie jako dziecko byłaś słodką, śliczną dziewczynką.
- Ah… żebyś się nie zdziwił, kochany.- zaczęłam mieszać słomką powietrze w szklance.- Nie byłam słodką, śliczną dziewczynką. Kiedyś nie wyglądałam tak jak teraz.- Nina, znów ci się rozplątał język! Wina Fao Berto.
- No cóż.- westchnął.- Czytałem kiedyś bajkę o brzydkim kaczątku. Wygląd to nie wszystko.- Też mi się tak wydaje, ale nie każdy tak uważa.- coś mi się wydaje, że kłamie. Po tym co było kiedyś? Nieważne…- A może zatańczymy?- podniósł się.
- Nie mam ochoty.
- Nie marudź. Chodź.- złapał mnie za rękę. Dałam się namówić. Poprowadził mnie na środek parkietu. Akurat zaczynał się wolny kawałek. parkiet rozrzedził się trochę. Objął mnie, a ja jego.- Kocham cię, Alice…- wyszeptał mi do ucha. Jego głos obijał mi się w uszach. Oparłam głowę delikatnie o jego ciało i dałam się ponieść pięknej melodii.




------------------------------------------------------------------------------------------------------------

B: Przyspieszyłam tempa, choć nie wiem czy powinnam, bo liczba wyświetleń ciut spadła. Mam nadzieję, że to się zmieni. Miałam z Marlą konferencję i już ustaliłyśmy jaki będzie koniec. Zobaczymy czy wam się spodoba ;)

M: Eeeej, ja chciałam napisać o konferencji. Pytanie: O czym pomyśleliście gdy zobaczyliście tytuł rozdziału ? :)

czwartek, 23 października 2014

13. Nie ma to jak goście

Emma miała rację. Dobrze zrobiło mi się oderwanie się od tego wszystkiego. Zapomniałam o tym co od dwóch tygodni mnie męczy. Nie myślałam o pokrzywdzonym przeze mnie Carlosie przy pomocy kota oraz tego, że zmarnowałam jego szansę na biznes. Wyszło z mojej pamięci to, co wyznał mi Kendall. Głównie to, że to wszystko jego zasługa. Zapomniałam o biednym Loganie, który musi schudnąć, ale nie schudnie. Sen z Jamesem też nie chodził mi wtedy po głowie. I za to im dziękuję. Za te trzy godziny, w których mogłam się odprężyć. Jednak było minęło. Jutro zaczyna się trzeci tydzień tego koszmaru. Zastanawiam się nadal jak dokładniej to wszystko skończyć. Nie chciałam poświęcać na tę akcję więcej niż miesiąc. Wielkimi krokami zbliżał się czerwiec. Coś czuję, że znienawidzą ten miesiąc. Po pracy wróciłam do domu. Chciałam wziąć szybki prysznic, zjeść i wybrać się do Jamesa, lecz coś, a raczej ktoś pokrzyżował moje plany. Niezapowiedzianą wizytę złożył mi najgorszy z nich wszystkich, Kendall Schmidt. Nie widzieliśmy się i nie kontaktowaliśmy od tamtego wypadku z kawą. Już w drzwiach wyglądał na smutnego i przybitego. Coś go dręczyło. Być może nie tylko to o co mi chodziło.
- Wpadłem, bo… sam nie wiem.- pozwolił sobie usiąść na kanapie. Zgarbił się i zamilkł.
- Coś się stało?- spytałam dosiadając się.
- Może ty mi powiedz czy coś się stało. Czuję, że w ostatnim czasie jak się widzieliśmy, odsunęłaś się ode mnie. Wziąłem się w końcu za siebie i przyszedłem osobiście cię zapytać czy nadal jesteś na mnie zła.
- Oj, Kendall. Ja już dawno o tym zapomniałam.- skłamałam.- Ostatnio mam dużo na głowie. Ale już wkrótce znajdę dla ciebie czas, obiecuję.
- To fajnie.- odpowiedział bez entuzjazmu.
- Wyczuwam, że nie tylko to zaśmieca ci głowę.- Pamiętasz test, który wypełniałem? Dostałem już informację zwrotną…
- Dość szybko. I jak poszło?- zaraz się pewnie przekonam.
- No właśnie słabo. Miałem siedemdziesiąt jeden procent. Liczyłem na minimum dziewięćdziesiąt. Miałem pewność, że zrobiłem go dobrze. Byłem pewien swojego…- złapał się za głowę.- Jestem taki beznadziejny.
- Nie jesteś. Test nie odzwierciedli tego jaki jesteś wyjątkowy. Ja wiem, że jesteś inteligentny. Każdemu się zdarza. Pewnie miałeś zły dzień. Następnym razem pójdzie ci lepiej.- pocieszałam go jak najbardziej przekonywująco się da.
- No to poczekam rok.- burknął.- Dyrektor już wie jak mi poszło. Nie może przedłużyć mi umowy bez tego głupiego papierka. Najwyraźniej od września nie będę już uczył… I co ja zrobię przez ten czas?
- Znajdziesz coś, na pewno. Chodź.- przytuliłam go. Uśmiechnęłam się triumfalnie za jego plecami. Udało się! Pogrzebałam Kendalla! Miałam ochotę zatańczyć swój taniec szczęścia.



Masz za swoje! To i tak mała cena za to co mi zrobiłeś, ale to jeszcze nie koniec. Jeśli myślisz, że to jest złe, więc to będzie gorsze.
- Ale nie będzie to zawód nauczyciela.- jego głowa opadła bezwiednie na oparcie.- I przyszedłem do ciebie żeby się żalić. Przepraszam cię, Diano.
- Nic nie szkodzi.- pogładziłam go po blond włosach.- czasem dobrze jest się komuś pożalić. Może poczujesz się lepiej.
- Tak.- podniósł się.- Czuję się trochę lepiej. A wiesz czemu?- zaprzeczyłam.- Bo ty tu jesteś. Tutaj ze mną.- złapał mnie za rękę.- Dziękuję, że jesteś ze mną.- złożył subtelny pocałunek na moich ustach. Spojrzał mi się głęboko w oczy tymi zielonymi tęczówkami i uśmiechnął się ciepło.- I nic więcej się nie liczy…
- To urocze- odwzajemniłam uśmiech. Po chwili ktoś zapukał do drzwi. Bałam się, że to może Carlos, Logan albo James. Kiedy wyjrzałam przez wizjer, odetchnęłam z ulgą. To tylko Amber. Tylko co ona robi tutaj o tej porze? Otworzyłam delikatnie drzwi.
- Hej. Przepraszam za najście, ale chciałam…- urwała, bo pewnie zobaczyła Kendalla siedzącego w salonie tyłem do niej.- Sorry!- szepnęła.
- Już za późno. Usłyszał cię. Już zostań.- powiedziałam również szeptem.- To co tam Amber?- zapytałam już głośniej jak gdyby nic.
- Chciałam odzyskać swój sweter. Mogę?- spytała.- Wejdź.- zaprosiłam ją do środka. Chłopak odwrócił głowę i uniósł brwi.
- Kendall, pewnie kojarzysz Amber.
- Witam.- przywitała się śląc mu skrępowany uśmiech. Podali sobie dłonie.
- Amber.
- Kendall.- patrzył na nią z dziwnym zaciekawieniem. Potem wzrok przeniósł na mnie.- Nie wiedziałem, że się znacie. Jeśli dobrze kojarzę to w kawiarni rozmawiałyście tak jakbyście się nie znały. Byłyście na "Pani" chyba…- odpowiedział zdezorientowany. Ups! Wpadka! Zapomniało mi się o tym. Sama też nie wiedziałam, że zwróci na to uwagę. Amber też nie wiedziała co powiedzieć, ale wyglądała jakby przygotowała już jakiś plan.
- Bo widzisz…- zaczęła.- Nie wiem czy zauważyłeś mój szef krążył w okolicy i lubi mi się przyglądać. Nie chciałam żeby wyszło, że się spoufalam czy coś.
- Aha.- kiwnął.- No dobrze. Jednak gdybym wiedział, że się znacie to może bym tak wtedy nie naskoczył na ciebie.
- Zdarza się. Klient nasz pan.
- Nie pracujesz?- spytałam ją.
- Mam wolne do piętnastej. Koleżanka wróciła do pracy. Ma mnie kto zastąpić. To dasz mi ten sweter?
- A no tak!- przypomniałam sobie. Już miałam się kierować w stronę sypialni kiedy ktoś znów zapukał do drzwi. Teraz to była już serio zirytowana. Spojrzałam przez wizjer i zmiękły mi nogi. Logan?! Serio? Teraz?! Musiałam im wszystkim mówić, że tu mieszkam?
- Kto to?- spytał Kendall.- Nie otworzysz?
- To sąsiad. Wyjdę na chwilę zobaczyć o co mu chodzi, a wy zostańcie.- spojrzałam na Amber z przerażeniem. Powiedziałam bezgłośne Logan. Wybałuszyła oczy i kiwnęła głową.

Umiejętnie wyszłam z domu na korytarz blokowiska gdzie czekał brunet. Był uśmiechnięty od ucha do ucha, a w dłoni trzymał różowego tulipana. Oparłam się o ścianę, bo myślałam, że zaraz padnę na ziemię. Za dużo się działo.
- Hej. Po co przyszedłeś?
- Dopiero co się zjawiłem, a już mnie poganiasz?- spytał żartobliwie.
- Nie. Przecież wiesz, że to nie tak.- bardzo dokładnie tak.
- O! I pierwszy raz widzę cię bez okularów.- nosz kurcze! Zapomniałam o tych pierdolonych okularach. Teraz będę musiała udawać ślepaczkę.
- Ponieważ ucięłam sobie drzemkę i nie zdążyłam ich założyć. Słabo cię widzę…- zmrużyłam oczy.
- Pomyślałem, że dam ci tulipana jako podziękowanie za to co dla mnie robisz.- wręczył mi go.
- Logan, kochanie. Przecież wiesz, że nie musisz mi niczego dawać. Nie trzeba było.
- Oj trzeba. Nie przeszkodziłem ci w niczym?
- W sumie…- spojrzałam wymijająco.- Wpuściłabym cię, ale moje lokatorki w salonie…yyy- co by tu wymyśleć.-… jedna drugą masuje. I tak na zmianę. Są w samych ręcznikach. A nie chciałabym żebyś na nie patrzył, bo poczułabym się zazdrosna.- przejechałam palcem po jego torsie.
- Rozumiem.- uśmiechnął się.- I nie musisz być zazdrosna. Moje oczy zawsze będą podziwiać tylko ciebie.
- Wiesz co? Idź do naszej kawiarni. Spotkamy się tam za pół godziny. Tylko się ogarnę.
- No dobrze. To będę czekał na ciebie na miejscu. Do zobaczenia.
- Tak, pa!- poczekałam chwilę aż zejdzie po schodach. Nie chciał windą. Jakby myślał, że trochę ruchu pomoże mu spalić trochę tłuszczyku. Wróciłam do środka.- Już jestem.
- I jak tam sąsiad?- spytał.
- A tam. Chciał mnie zaprosić na osiedlowe spotkanie. Musiałam wymyślić mu jakąś wymówkę, bo nie chce mi się tam iść.
- No dobra.- Amber podniosła się.- Ja będę się już zbierać.
- Sweter!- pobiegłam po niego. Po chwili podałam jej go.
- Miło było poznać.- powiedział Kendall. Blondynka uśmiechnęła się i pożegnała. Zostaliśmy sami. Teraz zastanawiałam się jak wykurzyć go z domu. Przyszedł do niego sms. Gdy go przeczytał, spojrzał na mnie i powstał.- Ja też będę się zbierał.
- Och, szkoda.- udałam, że się smucę, a tak naprawdę cieszyłam się w duchu.- Porozmawiamy jutro.- ucałował mnie w czoło, a następnie wyszedł. Po tym wszystkim walnęłam się na kanapę lądując twarzą w poduszkę. Nawet nie wiem kiedy odpłynęłam… Byłam tak zmęczona, że odpoczywałam w tak niewygodnej dla mnie pozycji. Potrzebowałam snu. Takiego dłuższego niż zwykłego ośmiogodzinnego. Jeszcze niedawno myślałam, że jestem wypoczęta, ale to była chyba iluzja. Chciałam dzisiaj się po prostu spotkać z Jamesem, choć już nawet nie pamiętam po co, a na głowę zwalił mi się Kendall i Logan. Logan… Właśnie! Logan! Zapomniałam o nim! Szybko podniosłam się z kanapy, spojrzałam na wyświetlacz komórki. Za minutę się spóźnię! Miałam już do niego zadzwonić, ale o dziwo zadzwoniła do mnie Amber.

Ja: Amber, nie teraz. Spieszę się.
Amber: Niech zgadnę. Jesteś umówiona z Loganem w kawiarni?- chyba czytała mi w myślach.
Ja: Dokładnie.
Amber: No to muszę ci powiedzieć, że dosiadł się do niego Carlos.
Ja: No coś ty! Skąd on się tam wziął?
Amber: Kiedy weszłam do kawiarni, zauważyłam siedzącego Logana. Po chwili przyszedł Carlos. Spytał się mnie czy może jesteś w pracy dziś. Odpowiedziałam, że dziś nie pracujesz, a on zobaczył Logana i się dosiadł.
Ja: Dzięki za info. Pa.- rozłączyłam się, aby skontaktować z Loganem.

Ja: Hej, kochanie.
Logan: No właśnie czekam na ciebie. Kiedy będziesz?-spytał.
Ja: No właśnie tu jest problem. Przepraszam, ale nie przyjdę. Strasznie rozbolał mnie brzuch. Nie mogę się podnieść. Koleżanka przygotowuje mi jakąś herbatę.
Logan: Oj, moje biedactwo. No trudno. A myślałem, że poznasz Carlosa. Spotkaliśmy się przypadkiem.
Ja: No wielka szkoda. Może innym razem. Pozdrów go.
Logan: No to trzymaj się, słońce.
Ja: Pa, słodki.- rozłączyłam się. Błe! Pa, słodki? Mój Boże… co ja mówię? Rzuciłam telefonem o fotel, a on odbił się i zleciał na podłogę. Ale nawet nie miałam sił go podnieść. Walnęłam się znów na kanapę twarzą do poduszki. Ktoś znów się dobijał do mojego telefonu. Czułam jak sygnał dzwoni mi w głowię. Zignorowałam go i zasnęłam…




------------------------------------------------------------------------------------------------------------

B: No i udało mi się wyrobić do czwartku. Jestem nawet zadowolona z tego rozdziału. Napiszcie czy wam się podobało :)

M: Obecnie jestem na wykładzie. Nie mam jak sprawdzić czy jest te białe tło. Trzymam kciuki żeby nie huehue :) W następnym rozdziale jestem pewna, że tytuł nic nie zdradzi i nie zgadniecie co kryje się za tą nazwą. Zobaczycie :)

niedziela, 19 października 2014

12. Max i Persy

Nadchodził wieczór. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła godzina dziewiętnasta. Miałam właśnie teraz zjawić się u Carlosa w mieszkaniu. Ale nie zrobiłam tego. To znaczy nie, że nie zamierzam wcale nie przyjść. To by był błąd. Zamierzałam się spóźnić specjalnie kilka minut. Pięć, dziesięć, piętnaście… Na ulicach są korki, ale ja byłam sprytniejsza i przyjechałam rowerem. Czekałam niecierpliwie ten czas. Stanęłam pod jego drzwiami i poprawiłam mój sweter, do którego od jakiegoś czasu czułam obrzydzenie. Niedawno łasił się do niego kot. Max jest pupilkiem Amber, dlatego była mi potrzebna. Max tarzał się na moim swetrze, ocierał się o niego i na wszelki wypadek wytarłam kota tym swetrem. Mój jasny sweterek był pełen sierści śnieżnobiałego kota. Zamierzam wejść do środka i czekać na jego reakcję alergiczną. Zapukałam do drzwi.
- O! A już myślałem, że nie przyjdziesz!- powiedział gdy otworzyły się wrota do jego mieszkania.
- Przepraszam za spóźnienie, ale są straszne korki.- weszłam do środka.- Jeny… jeśli są korki to będę musiał wyjść jeszcze szybciej. Nie wiem ile czasu nam zostało. W sumie to już mogłaś nie przychodzić.
- Warto jest odwiedzić mojego kochanego chłopaka nawet na dziesięć minut.- przytuliłam się do niego mocno, aby uraczyć go niespodzianką na moim swetrze.
- Aww, jak słodko.- uśmiechnął się.- Chcesz się czegoś napić?- poszedł potem do kuchni, a ja za nim w bezpiecznej odległości.
- Wody, poproszę.- wziął cały dzbanek wody, a ja wzięłam szklanki. Kiedy szedł z dzbankiem do stolika, głośno kichnął.- Na zdrowie, kochanie.
- Dziękuję.- odpowiedział już z gorszym samopoczuciem. Kilka sekund później znowu kichnął. Przetarł delikatnie nos wskazującym palcem.
- Dobrze się czujesz? Wyglądasz strasznie.
- A nie wiem.- położył komórkę na stole, a następnie znowu kichnął.- Otworzę okno. Duszno się zrobiło.
- Jest chłodno, Carlos. Masz przecież otwarty balkon. Coś ci jest? Jesteś chory?- gdy tylko podeszłam do niego, zaczął kichać z jeszcze większą częstotliwością. Miał lekko spuchnięte oczy.
- Sarah? Masz może kota w domu? Albo trzymałaś może jakiegoś…?- kichnął znów.
- No nie. Przecież ja nie ma  zwierząt w domu. Do ciebie rowerem jechałam. Nie tykałam się niczego.- położyłam mu rękę na ramieniu.
- Ja muszę już wyjść…
- Nie wyjdziesz na spotkanie w takim stanie.- powiedziałam z udawaną troską. Zaczął się drapać po dłoniach.- i nie rób tak, bo będzie gorzej.
- A- psik! Ale ja musze wyjść! To dla mnie bardzo ważna życiowa szansa. A- psik!- twarz miał całą czerwoną.- Carlos, w takim stanie nic nie działasz. Musisz zostać w domu. Ja rozumiem, ale zdrowie jest najważniejsze.
- To podaj mi chociaż telefon żebym mógł zadzwonić.- poprosił. Podeszłam do stolika. Do dwudziestej zostało mniej niż dziesięć minut. Nie może się z nimi skontaktować. Wzięłam telefon do ręki i przypadkowo upuściłam go nad dzbankiem z wodą. Komórka wpadła z chlustem do wody. Carlos obejrzał się i rozdziawił usta.- Sarah?!- podniósł głos i znów kichnął.
- J-ja przepraszam.- powiedziałam ze sztuczną skruchą.- T-to był przypadek.- w oczach miałam łzy. Umiem robić to na zawołanie jak wiele innych rzeczy.- Jestem beznad-dziejna! Wszystko moja wina!- wyciągnęłam go ze dzbanka. Wytarłam go ścierką, a następnie rozbroiłam na wszystkie części. Nie działał. Carlos wziął kartę pamięci i SIM. O resztę już mniej się martwił. Nie był w stanie. Zamknął balkon.
- Być może to kot sąsiadki znów wskoczył mi na balkon.- pociągnął nosem.- A co do tego telefonu to nie martw się…
- Tak mi przykro. Pewnie jesteś teraz na mnie zły. I masz prawo. Nie zasługuję by być twoją dziewczyną.- wytarłam delikatnie oczy żeby się nie rozmazać. Zdjęłam z siebie sweter i wsadziłam go do torebki. Już dopięłam swego.
- Mnie też się kiedyś zdarzyło utopić telefon… w ubikacji. Nikt nie robi takich rzeczy umyślnie. Chyba, że jest się nienormalnym.- jestem nienormalna?- Spoko. Mam jeszcze drugi telefon. Tylko musiałbym przegrzebać szafki.- pociągnął nosem.
- Przykro mi, że nie poszedłeś na spotkanie.
- Spróbuję jeszcze się z nimi dogadać jeśli mi pozwolą…
- No to może zadzwoń z mojego.
- Nie. To nie ma już sensu.- posmutniał. Usiadł na sofie i się zgarbił. Uszło z niego całe szczęście, które jeszcze widziałam tak niedawno. Patrzył się gdzieś nieprzytomnie przed siebie.- I chyba już czuję się lepiej. Wiedziałem, że to przez tego kocura Persy’ego. A mówiłem tej babie żeby z nim uważała…- westchnął. Położył głowę na poduszce tak leżał nie patrząc na mnie. A mnie się udało. Tylko nie cieszę się z tego tak mocno jak to myślała, że będę. Mimo to jestem zadowolona z tego, że plan się powiódł.
- Co mam zrobić żeby poprawić ci humor?- spytałam mając nadzieję, że z tego nie skorzysta i wrócę do domu.
- Nie wiem czy cos mi jeszcze pomoże.- odpowiedział przybity.- Jestem zmęczony.
- Zostać z tobą?
- Nie, idź. Wolałbym zostać sam. Odezwę się jutro… jeśli znajdę telefon.
- Trzymaj się, kochany. I jeszcze raz przepraszam.- opuściłam jego mieszkanie.

Kiedy bylam już na zewnątrz, poczułam się tak lżej. Jakby to, co gnieździło się we mnie przez tyle czasu uszło ze mnie. Jednak nie wszystko. Zostaje jeszcze reszta. Weszłam do domu. Standardowo Emmy nie było w środku. Ostatnio poważnie zaniedbałam świeżą znajomość z jej osobą. Chciałam ją lepiej poznać, ale nie było okazji. Niewiele o sobie wiemy. Przeszłam kilka kroków po pustym apartamencie. Następnie położyłam się wygodnie na kanapie i otworzyłam laptopa. Musiałam napisać jeszcze coś dla szefa. A tak mi się nie chciało. Zamknęłam na chwilę oczy, aby zebrac myśli kiedy nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Otwarte!- krzyknęłam.
- Tu jesteś!- do środka wparował James. Ożywiłam się. Czemu przyszedł tutaj i do tego taki wpieniony? Nigdy nie widziałam go w tym stanie. Trochę się zlękłam.
- Jezu, James... Co ci się stało?
- Już ci wytłumaczę, Alice Johnson... a raczej Nino Simons!- spojrzał mi prosto w oczy, które aż parzyły moją twarz. Zrobiło mi się sucho w gardle. Skąd on się dowiedział? Czym się zdradziłam?
- James... to jest jakieś nieporozumienie.- próbowałam go jakoś przekonać, ale nie pozwalał mi na to.
- Nie! Jak długo zamierzałaś mnie tak okłamywać?!- uniósł się jeszcze bardziej.- Gra skończona i to co było między nami też jest skończone.
- To co było między nami nigdy nie istniało.- poprawiłam go z triumfalnym uśmiechem. Nie bede się już z nim cackać.
- Nigdy nie znajdziesz prawdziwej miłości z taką perfidną i zakłamaną osobowością. Fakt, ja też święty nie byłem. Ale jest pomiędzy nami różnica. Ty zmieniłaś się na gorsze, a aja na lepsze. Ja zrozumiałem swój błąd. Ty nigdy swojego nie dostrzeżesz. Gdzie podziała się tamta dziewczyna? Może niezbyt urodziwa, ale piękna duchem? Taka niewinna. Taka nieśmiała. Taka nieskazitelna...- popatrzył na mnie z pogardą.- Jeśli chciałaś być taką mściwą suką bez uczuć to nie warto było przechodzić metamorfozy. Żałuję, że ja i moi przyjaciele przyczyniliśmy się do wykreowania takiego potwora jak ty.- dobra... to co powiedział zabolało i to bardzo. Czułam jak niepohamowane łzy wyciskają mi się z oczu. Nie wiedziałam co myśleć.
- Idź stąd.- warknęłam.
- Ach Nino...- westchnął i zrobił na przekór. Podszedł bliżej.- Chciałbym żeby nie było tego wszystkiego. Żebyś ty nie była zła oraz mściwa, a ja mógłbym zapomnieć o twojej grze. Chciałbym złapać się za rękę, a drugą dłonią dotknąć twojego policzka jak na naszym pierwszym spotkaniu. Pocałowałbym cię czule, lecz masz rację. To tylko iluzja. Moja prysła, teraz czas na twoją.
- Nina!- otworzyłam oczy.


 

Przede mną stała Emma z torbą pełna zakupów.- Przysnęłaś? Ups. obudziłam cię.- po chwili dotarło do mnie, że to był zwykły sen. Może nie taki zwykły. Wydawał się mocno realistyczny. Miałam wrażenie, że to działo się naprawdę.
- Śniło mi się coś strasznie dziwnego i przerażającego.- podniosłam się.
- A ty gdzie idziesz?
- Do 2NIGHT. Do Jamesa.
- Stój!- zatrzymała mnie.- Weź sie ogarnij, dobrze? Co ci się sniło?
- James dowiedział się prawdy i rozmawialiśmy o tym i o mnie.
- lecisz do niego sprawdzić czy to prawda?- zażartowała.- Masz jakieś prorocze sny? Aj, Simosn. Ogarnij się. daruj sobie na dzisiaj.
- Masz rację. Po prostu pomyślałam, ze ten sen ma coś wspólnego z rzeczywistością, ale to przecież nieprawda. To się nie wydarzy.
- Zadam ci standardowe pytania. Kiedy ostatnio dobrze się wyspałas? Kiedy ostatnio miałaś dla siebie wolnego czasu więcej niż pół godziny? i kiedy ostatnio razem spędziłyśmy wieczór?
- W tamtym miesiącu. Nie pamiętam. Dwa tygodnie temu?- odpowiedziałam.
- No właśnie.- założyła ręce.- Dlatego zostajesz w domu. Spędzasz ze mną wieczór przy fajnym filmie. Upichcę coś,a do niego pójdziesz jutro, ok?
- Tak jest.- uśmiechnęłam się.- masz rację. Przepraszam. Strasznie cię zaniedbałam. Pracujemy w jednej firmie i mieszkamy pod jednym dachem, a już dowiedziałam się więcej o tych idiotach niż o tobie. A nie chcę żebyś była mi obca.
- To cieszę się.
- Mam pomysł. Zaprośmy twoją siostrę. Niech dołączy do nas. Zrobimy sobie babski. wieczór. Rozluźnimy się trochę.- zaproponowałam.
- Świetny pomysł. Zaraz do niej zadzwonię.- odeszła na bok i wyciągnęła telefon żeby zadzwonić. Spojrzałam przez okno. Było już ciemno, ale nie za późno żeby się spotkać w milej atmosferze. Musze odpocząć od tego wszystkiego




------------------------------------------------------------------------------------------------------------

B: Już wiecie. Max jest zwykłym kotem. Nie przenosiłam tekstu z poczty, więc raczej nie będzie białego tła :) Postaram się do czwartku napisać kolejny, ale nie obiecuję :)

M: A ja nie wiem co napisać ( a rzadko mi się zdarza), więc sobie idę :D

niedziela, 12 października 2014

11. Magiczna waga

Długo rozmyślałam po tym co powiedział mi Kendall. Czyli to on zainicjował ten pomysł. To wszystko dzięki niemu. Wciągnął w to całą resztę. Tak, Kendall jest winny. Niestety jego przyjaciele również. Co z tego, że to nie ich pomysł? Mogli mu odmówić. Mogli powiedzieć nie. Mogli zaprotestować, mieć normalniejsze mózgi. Ale tego nie zrobili. Emma gdzieś zniknęła. Możliwe, że jest u siostry. Jednak gdy zadzwoniłam do Amber, dowiedziałam się, że nie ma jej w kawiarni. Po chwili zadzwonił do mnie telefon. Odebrałam nie patrząc na wyświetlacz myśląc, że to Emma.

Ja: No w końcu. Ciągle próbuję się do ciebie dodzwonić.
Logan: Serio? Nie zauważyłem…
Ja: Logan? Przepraszam. Myślałam, że to moja lokatorka.
Logan: Nie ma sprawy, Jannette.- uśmiechnął się przez słuchawkę. Słyszałam ten cichy śmieszek.- Tak dzwonię spytać czy może nie wpadniesz do mnie dzisiaj.
Ja: Jestem wolna od zaraz.
Logan: No to wspaniale. Więc czekam na ciebie.- rozłączył się.

Ubrałam się w różową koszulę na ramiączka w kwiatowy motyw i czarne spodenki. Upięłam włosy w koka. Taki misz masz. Nałożyłam na nos moje atrapy. Zanim wyszłam z domu, postanowiłam zajść do salonu. Na śmierć bym o czymś zapomniała. Samochodem byłam tam w mniej niż dziesięć minut. Wysiadłam z auta taszcząc ze sobą ciężka torebkę. Myślałam, że zaraz mi pęknie. Zapukałam do jego drzwi.
- Otwarte!- krzyknął od środka, więc pozwoliłam sobie wejść. Stał przy blacie w kuchni.
- Cześć kochany.- pocałowałam go od tyłu w policzek- Co tam robisz?
- Na takie upalne dni lubię robić sałatkę owocową. Zjesz ze mną?- spytał.
- Bardzo chętnie bym coś przekąsiła.
- No to fantastycznie. Właśnie kończę. Ostatnio ciągle wcinam jakieś sałatki. Są pyszne i nie ma problemu by je przyrządzić. Może to mi pomoże zrzucić kilogramy.- wziął miskę do ręki i obrócił się z nią w moją stronę kładąc na stół.- Dopiero zauważyłem jak pięknie wyglądasz, choć tego nie trzeba zauważać. To się po prostu wie.
- Aww, dziękuję.- nałożył mi trochę, a potem sobie.- Nie uważasz, że szybciej byś zrzucił coś gdybyś się trochę ruszał?
- No tak. Zbytnio nie mam czasu na bieganie.
- Nie pracujesz przecież cały dzień.
- No tak. Biegałem na początku, ale potem mi się odechciało. Zależy mi na tym… no ale jestem trochę leniwy, nie ukrywam. Więc szukam innych sposobów.
- To już nie szukaj. Ja ci pomogę. Dopilnuję tego.
- Serio? Nie musisz mi pomagać.- machnął ręką.
- Ale chcę. To dla mnie czysta przyjemność. I przyniosłam ci coś.- sięgnęłam do torebki. Wyciągnęłam w końcu to ustrojstwo.
- To waga.- spojrzał. Nie no kurwa samolot.
- Tak. Pomoże ci kontrolować twoja wagę codziennie. Wystarczy, że wieczorem będziesz się ważyć.- Logan nie wie, że ta waga jest wadliwa. Znikają na niej kilogramy. Cóż za magia.
- Jeju, dziękuję.- postawił ją pod stołem.
- I mam dla ciebie jeszcze to.- podstawiłam mu pod nos małą puszkę.
- A co to jest?
- Specjalna herbata na odchudzanie. Mój wujek z niej korzystał. Dwie filiżanki dziennie, a w przeciągu tygodnia możesz zrzucić nawet trzy kilo.
- Nie trzeba było.- uśmiechnął się nieśmiało.
- Bierz, nie marudź.- już wyjaśniam co to za niezwykła herbata. Amber pomogła mi to zrobić wcześniej. Do zwykłej sypkiej herbaty dodała aromat, środek wspomagający apetyt i jeszcze coś na przyrost wagi. Czyż nie cudownie?- A ile ci zostało do zrzucenia?
- Tylko dwa kilo. A dzięki tobie w tydzień na pewno mi się uda. Jesteś kochana.
- Z grzeczności nie zaprzeczę.- uśmiechnęłam się szeroko.
- A jak idzie czytanie książek?
- Dwie już przeczytałam. Zaczynam trzecią.
- Już?- zaskoczył się.- Wypożyczyłaś spore cegiełki. Jednak to cudowne książki.
- Wiem, dlatego mnie tak wciągnęły. W każdym wolnym czasie czytam.- zjedliśmy do końca pyszną sałatkę. Potem pogadaliśmy sobie, a pół godziny później już miałam dość rozmowy z nim. A dokładnie gdy zaczął nawijać o książkach. Nudziło mnie to jak cholera. Uratował mnie sms. Carlos napisał do mnie.

A może spotkamy się dzisiaj? Czekam na odpowiedź.

- Coś się stało?- spytał.
- Niestety.- udałam zmartwienie.- Moja lokatorka potrzebuje mojej pomocy. Niedawno skręciła kostkę i sama wszystkiego nie zrobi.- Oh, no cóż… To leć do niej jeśli cię potrzebuje.
- Odezwę się jeszcze.- podniosłam tyłek. Już kierowałam się do drzwi, kiedy złapał mnie za rękę zatrzymując mnie.
- Nie zapomniałaś o czymś?- a no tak. Pocałowałam go na pożegnanie.

Pomyślałam, że czas wykazać się jakąś większą inicjatywą. Zrobię Carlosowi niespodziankę. Zdjęłam te zerówki i włożyłam je do kieszonki już o wiele lżejszej torebki. Otworzyłam drzwi od sklepu oraz serwisu komputerowego w jednym. Nie widziałam tam Carlosa. Postanowiłam się zapytać. Innego gościa.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc?- spytał.
- Chciałabym zapytać czy pan Pena będzie dziś w pracy.
- Nie pracuje tutaj nikt taki.- ściągnęłam brwi. To było mega dziwne.
- No dobrze...- powiedziałam nie wiedząc co się dzieje.
- Stało się coś? Pomóc pani w czymś?
- Nie, dziękuję.- odpowiedziałam próbując się uśmiechnąć.


 Szybko stamtąd wyszłam. Jak to tam nie pracuje? Wyjęłam komórkę i wysłałam mu smsa. 

Spotkajmy się jak najszybciej w naszej kawiarni. Szybko dostałam odpowiedź: Będę tam za dziesięć minut.

Dotarłam do kawiarni najszybciej jak się da. Amber zwolniła mi ósmy stolik. Znaczy zdjęła kartkę z rezerwacją.
- Kim jesteś tym razem?- spytała Amber.
- Jestem Sarah.- odpowiedziała.
- Czyli przyjdzie Carlos…- powiedziała bardziej do siebie niż do mnie. Wróciła do lady żeby przyjąć innych gości. Po chwili przyszedł.
- Hej, skarbeńku!- uśmiechnął się i usiadł przede mną.- Co taka smutna mina?
- Byłam dzisiaj u ciebie w pracy…- odpowiedziałam. Obserwowałam jak jego uśmiech znika.- Możesz mi wytłumaczyć co się dzieje?
- To prawda. Nie pracuję już tam.
- Ten gość mówił tak jakby w ogóle cię nie znał.
- A jak wyglądał?- oparł głowę na łokciu.
- Wysoki brunet, śmieszna bródka…
- A… no i wszystko jasne. On jest nowy. Nie zna mnie. Słuchaj. Dostałem interesującą propozycję dotyczącej mojego najnowszego projektu. Będę miał mnóstwo pracy. Nie wyrobię się. Musiałem z czegoś zrezygnować. To co robię teraz bardziej mi się opłaci. Chciałem ci o tym powiedzieć, dlatego prosiłem o spotkanie. Nie wiedziałem, że zajdziesz do mnie do serwisu. Nie odwiedzasz mnie w pracy.
- Ale podpisałeś umowę dotyczącą waszego sklepu.
- Mój pomocnik przejął to. Spokojnie. Twój szef już wie.- machnął ręką.- A czemu tak na mnie naskoczyłaś z tą pracą?
- Tak po prostu…- prawda jest taka, że przyszło mi do głowy, że może on mnie oszukuje. Prowadzi jakieś podwójne życie. Wiem, myślę tak, ponieważ sama tak robię. No cóż. Bywa.
- Haha!- zaśmiał się.- Co sobie pomyślałaś? Że jestem jakimś oszustem? To nie w moim stylu. Nie toleruję oszustów i kłamców. Ale ty przecież też taka nie jesteś. Nie wierzę żeby moja Sarah mnie oszukiwała. Ty jesteś taka prawdziwa.
- Taaak.- wymusiłam uśmiech na ustach. Poczułam się niezręcznie.
- Muszę ci coś powiedzieć.- nachylił się lekko nad stołem.- Wiem, że znamy się niecałe dwa tygodnie, ale chcę żebyś wiedziała, że stałaś się dla mnie bardzo ważną osobą. To jest takie niedorzeczne. W tak krótkim czasie tak bardzo kogoś pokochać…
- Carlos, naprawdę?
- Tak. Nie wiedziałem jak ci to powiedzieć.
- Ja czuję do ciebie to samo.- wyciągnęłam rękę nad stołem żebym mogła złapać jego.
- Myślałem, że może mnie odrzucisz. Wiem, że jestem dziwny. Trochę inny…
- Wyjątkowy na swój piękny sposób. To błąd, że tak myślałeś, niemądry ty.
- No może i racja.-zachichotał.- To można uznać, że jesteśmy parą?
- Jak najbardziej.- uśmiechnęłam się. Parą taką samą jak z Jamesem, Kendallem czy Loganem…
- Chciałbym cię przedstawić moim przyjaciołom.
- Mówiłam już, że teraz zbytnio nie mam czasu. Mam dwie prace, a wolny czas poświęcam w większości tobie. Może na jakiś weekend dłuższy prędzej.
- A no to może zrobię sobie z tobą zdjęcie żeby im przynajmniej pokazać jak wyglądasz.
- A co? Twoi przyjaciele już się chwalili jak wyglądają ich dziewczyny?- kurcze… przecież nie mogę dać pozwolić zrobić sobie zdjęcie.
- No nie. To ja wpadłem teraz na taki pomysł. Wiem, że każdemu z nas trafiła się brunetka. I chyba dziewczyna Logana nosi okulary, a Kendalla ma proste włosy, a rozmiaru twoich włosów nawet nie potrafiłem określić, bo ciągle masz je związane.
- Nie lubię nosić rozpuszczonych.
- Haha! Przypomniało mi się, że jak im powiedziałem, że lubisz Gwiezdne Wojny to się spytali czy ty jesteś normalna.- wyszczerzył się.
- Można lubić Gwiezdne Wojny i być normalnym.- musiałam go jakoś zagadać żeby zapomniał o tym zdjęciu.
- Dokładnie. Sarah, przepraszam cię, ale teraz muszę się spieszyć. Dzisiaj wieczorem mam ważne spotkanie, ale może przyjdziesz do mnie jeszcze przed?
- Mogę.
- Spotkanie jest o 20, więc możesz wpaść o 19 przynajmniej żeby trochę pobyć jeszcze razem i nacieszyć się sobą.- podniósł się, a ja chwilę po nim.
- Więc do zobaczenia.- ucałowałam go w policzek, a on się uśmiechnął. Gdy wyszedł, podeszłam do lady gdzie królowała Amber.
- Przyjdzie tutaj Emma?- spytałam.
- Tak. Przyjdzie mi pomóc. A co?
- Zastąpi cię. Mam plan i potrzebuję twojej pomocy… i Maxa.
- Rozumiem.- kiwnęła głową.- Czyli jednak?
- Dokładnie.- gdy po chwili przyszła Emma, wyjaśniłam jej o co chodzi. Zgodziła się na pół godziny zaopiekować kawiarnią. Ja tymczasem poszłam z Amber wcielić swój plan w życie.




------------------------------------------------------------------------------------------------------------

B: Jeny. Musiałam w końcu coś napisać, a weny brak :/ Nie podoba mi się to, ale moż może   ;) Tak czy inaczej na za tydzień wyrobię się z kolejnym. I dziękuję za komcie :*

M: Jestem na telefonie, więc tego nie sprawdzę. Z góry przepraszamy gdyby teskt znowu się na biało zaznaczył. Ktoś (Betty) ZNOWU KOPOWIAŁ FRAGMENTY Z POCZTY I NIC NIE MOGĘ  Z TYM ZROBIĆ!
PS Napisałam wcześniej, że rozdział pojawi się w pon, no ale tak wyszło ;)


czwartek, 2 października 2014

10. Test, kawa i łza

- Jesteś pewny, że mam ci w tym pomóc?- spytałam niepewnie Kendalla. Przyniósł mi filiżankę kawy. Postawił ją na stoliku. Siedziałam na jego małej sofie, a przed oczami miałam test podsumowujący umiejętności z języka angielskiego. Musi mieć zaliczone minimum osiemdziesiąt pięć procent. Wcześniej zwinęłam mu jeden egzemplarz i przejrzałam dokładnie. Pięćdziesiąt pytań zamkniętych. Nawet chyba miałam to jeszcze w torebce.
- Przynosisz mi szczęście, Diana.- usiadł w końcu.
- Pamiętasz co było ostatnim razem w sklepie?
- To był przypadek.- wywróciłam oczami. Od czasu kiedy wygrał na loterii miesięczny zapas swojej ulubionej kawy, uważa mnie za swoją czterolistną koniczynkę. Nie zmienia to faktu, że dobrze, że mnie tu zaprosił.
- Ja i tak wiem swoje. Odpręż się. Siedź wygodnie i przynoś mi szczęście. A gdy skończę i wyślę to na poczcie, zabiorę cię do kina.- uśmiechnął się.
- O nie! Tylko nie do kina!- już mi ta scena stanęła przed oczyma. Przypomniało mi się jaką burzę zrobił na naszym pierwszym i raczej ostatnim wypadzie do kina.
- No przecież żartowałem. Tak poza szkołą to jestem niemile widziany w wielu miejscach. W dwóch hotelach, pizzerii, w urzędzie, bibliotece miejskiej…- wymieniał na palcach. Gdy wspomniał o bibliotece, przypomniał mi się Logan.- No i do kolekcji doszło kino.
- Musisz się kontrolować i nie robić tylu afer, bo niedługo to z domu nie będziesz mógł wyjść. A kiedy wyjdziesz, ludzie cię będą gonić z pochodniami w ręce.- zażartowałam.
- Hahaha!- zaśmiał się.- No bez przesady. Przecież nie kłócę się tak często. Niektórzy ludzie po prostu działają na mnie tak jak działają.
- Szybko dajesz się wyprowadzić z równowagi.
- Oj tam, oj tam. Dobra, zaczynajmy ten test.- Matko Boska! Przez najbliższą godzinę tak się wynudziłam… Kendall gadał coś pod nosem. Szczęśliwy zaznaczał odpowiedzi. Gadał do mnie jakieś mało zrozumiane rzeczy w międzyczasie. Kiedy wszystko skończył, jeszcze raz wszystko sprawdził. Gdy był pewien, wsadził test do koperty, ale nie zakleił jej jeszcze. Po chwili ktoś do niego zadzwonił.- Logan? … No co tam? … To nie pracujesz dzisiaj? … No wiesz, mam napięty plan dnia, a co? … Masz? To fantastycznie! … Jeśli to nie problem to możesz mi to przynieść. … No ok., to czekam.- rozłączył się.
- Co się dzieje?
- Logan przyjdzie tu za kilka minut i mi przyniesie jedną książkę. Szukam jej od tygodni.
- L-logan?- ledwo przełknęłam ślinę. Ja pierdolę! Zawsze coś! Tak to jest jak się spotyka z czterema facetami. Żeby oni tylko jeszcze się nie znali. Ale się znają. Co ma robić? Nie może mnie tu zobaczyć!- Wejdzie tutaj?
- Tak.- przytaknął.- Może w końcu go poznasz. Chciałem cię przedstawić już reszcie mojej paczki, ale jakoś tak nie było okazji.
- Przepraszam cię, ale ja muszę już iść…- najprostsze rozwiązanie to ucieczka. Jak tchórz, wiem. Ale co mogłam zrobić?
- Już? Ale jak to?- zmieszał się.- Mieliśmy przecież potem wyjść.
- Tak, ale przypomniało mi się, że muszę coś zrobić dla przyjaciółki.
- Tak nagle?- przyjrzał mi się badawczo.- A może nie w tym leży problem…
- Co masz na myśli?- miałam takie wrażenie, że zaraz się uduszę.
- Może ty go wcale nie chcesz poznać.- założył ręce.- Diana, naprawdę nie jestem głupi. Powiedz mi o co chodzi.
- Powiem ci wszystko.- położyłam mu rękę na ramieniu.- Obiecuję, że powiem ci prawdę, ale nie wpuszczaj go tu, proszę…- patrzyliśmy sobie tak przez chwilę w oczy zastygając w miejscu. Chyba nie chce wiedzieć o czym on teraz myśli.
- No dobrze.- westchnął. Tak! Zgodził się. Kamień z serca.- Zjadę na dół i porozmawiam z nim w holu. Jakieś dziesięć minut i jestem w powrotem. A gdy wrócę, masz mi powiedzieć czemu się tak dziwnie zachowujesz.- odwrócił się na pięcie, a następnie wyszedł z mieszkania. Był taki stanowczy. Wypuściłam powietrze w płuc. Zyskałam trochę czasu. Chciałam się zastanowić nad tym co mu powiedzieć, ale mój wzrok spoczął na białej kopercie. To była jedyna taka okazja. Mój plan ziszczał się małymi perfidnymi krokami. Wyjęłam test z koperty. Z torebki wyciągnęłam pusty egzemplarz. Zamierzałam sfałszować to i podmienić swój. To by było zbyt podejrzane, że wszystkie odpowiedzi bym zaznaczyła źle, więc niektóre pola zaznaczyłam tak jak Kendall, a niektóre zupełnie inaczej. Włożyłam do koperty swoją wersję, a Kendalla do torebki. Oj będzie żałował, oj będzie… Została mi jeszcze chwila na obmyślenie co mu powiem ( no przecież nie prawdę ). Blondyn otworzył drzwi. W ręce trzymał książkę. W ciszy odłożył ją na komodę, a następnie przysiadł obok mnie.
- Już sobie pogadaliście?- spytałam.
- Tak. Nie zmieniaj tematu.- odpowiedział szorstko.- A więc? W czym jest problem?
- Ah, Kendall… gdyby to było takie łatwe ci powiedzieć…- przegryzłam wargę.- Ja po prostu obawiam się spotkania twoich przyjaciół.
- Ale czemu? Boisz się ich? Nie ma po co.- jego wyraz twarzy złagodniał.



- Nie, że się boję. Martwię się o to co będzie potem.
- W sensie?
- Wyobraź sobie sytuację, że poznajesz mnie swoim przyjaciołom. Jest super tralala… Nadchodzi moment, w którym my możemy się rozejść i wtedy między mną a twoimi znajomymi jest nieciekawie. Rozumiesz?
- A więc o to chodzi.- pogładził się po szyi.- Dobrze wiem jak to jest. Kiedyś James chodził z taką Liz. Przedstawił nam ją i było fajnie. Jednak kiedy się rozstali, nasze kontakty z Liz… No… były słabsze. Tak głupio się było spotykać z nią tym bardziej, że James już miał kogoś innego potem. No nie wiem jak to wytłumaczyć, ale wiem o co ci chodzi. Uważasz to za zbyt duży problem jednak. Myślisz, że moglibyśmy zerwać ze sobą?
- Bo ja nadal nie wiem jak to jest między nami…- poprawiłam włosy udając lekkie zawstydzenie sytuacją.- Nie wiem czy uważasz to między nami na poważnie.
- No tak.- kiwnął głową.- Jestem kiepski w okazywaniu uczuć, mówieniu tego co myślę i jak bardzo mi na tobie zależy, ale myślę, że to cię przekona.- wpił się w moje usta. Ten pocałunek był taki zachłanny, odważny. Ujął moją twarz w dłonie żeby mu było wygodniej. Kiedy oderwał się od moich warg, spojrzał mi prosto w oczy.- Nigdy nie wątp w to co czuję. A ja przytaknęłam jak w transie. To było takie… dziwne. Jednak nie zamierzałam długo nad tym rozmyślać. Kendall ma problem z okazywaniem uczuć, ale zaliczę to jako Kocham cię.
- Już prawie czternasta.- przypomniałam.
- No tak. Chodźmy na pocztę wysłać to.- wziął kopertę i ją zakleił.

Gdy opuściliśmy pocztę, Kendall złapał mnie za rękę. Spojrzał się na mnie i uśmiechnął. Poszliśmy razem do kawiarni Amber po kawę mrożoną na wynos. On zamawiał, a ja oparłam się o ścianę i wymieniałyśmy porozumiewawczymi spojrzeniami. Kiedy nie patrzył, zapytała się mnie bezgłośnie układając usta aż powstało Kendall? A ja przytaknęłam. Przyjrzała mu się dyskretnie. Znów chciała mi coś przekazać. Tym razem Ale przystojniak. Ja tylko kiwnęłam ze zrezygnowaniem.
- Nie dostanę jakiś słomek?- spytał blondyn.
- Przykro mi, ale się skończyły. Może…
- To jak mam niby pić z tych kubków?- uniósł się Kendall przerywając Amber, która wybałuszyła oczy.- Co to za kawiarnia, w której nie ma nawet słomki?
- Kendall…- podeszłam do niego. Rozejrzałam się wokół patrząc ile ludzi się na nas patrzy.- Uspokój się, nie rób afery o głupie słomki.
- Moja wina, że tu niczego nie ma?
- Gdyby pan pozwolił mi dokończyć, powiedziałabym, że przyniosę słomki zza zaplecza.- wtrąciła Amber.
- A teraz mnie będzie pani pouczać. Powinna pani mieć wszystko przygotowane. Kompletna dezorganizacja!- chyba miał w dupie to, że znów przynosi mi wstyd. Odwróciłam się plecami od stolików z klientami.
- Kendall!- klepnęłam  go w ramię.- Albo się ogarniesz albo wracam do domu.- dopiero teraz się uspokoił.- Przepraszam za niego.- zwróciłam się do Amber.
- Nic się nie stało.- odeszła na chwilę na zaplecze. Wróciła z kubkiem pełnym różnokolorowych słomek. Wzięła dwie i wbiła je w wieczka od kubków.
- Ja je wezmę.- zadeklarowałam się.- Dziękuję. Szturchnęłam go łokciem i spojrzałam groźnie.
- Przepraszam panią. Nie powinienem.- odpowiedział ze skruchą.
- Nie ma problemu. Życzę smacznego.- uśmiechnęła się. Kiwnął głową zdezorientowany. Wyszliśmy z kawiarni w stronę parku.
- Możesz sobie dopisać kolejne miejsce do twojej listy.- wcisnęłam mu kubek do ręki.- I ciebie ktoś wziął jako nauczyciela? Nie powinieneś nim być jeśli się tak zachowujesz!
- Nie zachowuje się tak w szkole.
- No to od dzisiaj całe miasto jest twoją szkołą. Jeszcze raz sprawisz, że przez ciebie będę czuć się zażenowana oraz zawstydzona to nie ręczę za siebie.- siorbnęłam kawy. Poczułam w ustach ten wyrazisty smak, skrzywiłam się i wyplułam na trawę. Wytarłam język o rękaw.
- Co jest?- spytał zdziwiony.
- Raczej co to jest? Pij!- podstawiłam mu kubek pod nos. Wziął łyka zdezorientowany.
- Ups. Pomyliłaś kubki. Ten z orzechową był dla mnie.- uśmiechnął się niewinnie.
- Nie ma nic do śmiechu! Mogłeś zrobić mi tym krzywdę! Jestem uczulona!- wrzeszczałam na niego na środku alejki. Zrzedła mu mina.
- Przepraszam. Strasznie cię przepraszam.- powiedział ze skruchą. Złapał mnie za rękę. Jego zachowanie zmieniło się diametralnie. Spoważniał, bał się…- Proszę, nie bądź na mnie zła za te pomyłkę, proszę!- ścisnął mnie mocniej.- Nie chce po raz kolejny popełnić tego błędu.- przytulił mnie mocno. Tak mnie zaskoczył, że na chwilę zapomniałam o gniewie.- Wybacz mi, proszę. Nie zostawiaj mnie…- uklęknął na kolano.- To się już więcej nie powtórzy. Nie narażę cię na taka krzywdę.
- Ja…- zatkało mnie. Nie wiem co on odstawiał, ale serio mocno się tym przejął. Byłam na niego zła, ale po tym co odstawił to czułam się skołowana. Nie wiedziałam co myśleć.- No dobrze.- odparłam.- Wybaczam.
- Tak się cieszę!- ucałował mnie w oba policzki.- Nie darowałbym sobie gdybym znosił to drugi raz.- założył mi kosmyk włosów za ucho.- Już kiedyś zrobiłem coś podobnego. Nie chcę tego powtarzać.
- Już dobrze. Na szczęście zorientowałam się.
- Nina…
- Co?- przestraszyłam się.
- Tamta dziewczyna. Nazywa się Nina Simons i przeze mnie mogła zginąć. To był tylko i wyłącznie mój głupi pomysł. Wciągnąłem w to niepotrzebnie moich przyjaciół. Nie zapomnę tego nigdy.- stałam tak przez chwilę. Informacje dochodziły do mnie z mały opóźnieniem. Czyli to wszystko jego wina. On to zapoczątkował. On wpadł na ten pomysł… Nie wiedziałam co zrobić.
- Kendall, ja chyba pójdę do domu. Źle się czuję.
- Odprowadzę cię.- zaproponował.
- Nie chcę się przejść. Sama. Proszę…- ostanie słowo wyszeptałam. Kendall kiwnął głową i pozwolił mi iść. Wracałam do domu myśląc o tym co było kiedyś. Wyrzuciłam swoją kawę do kosza, nie miałam na nią ochoty. Szłam przed siebie. Czułam jak po moim policzku spływa pojedyncza łza…





------------------------------------------------------------------------------------------------------------

B: Na początek chcę Wam bardzo podziękować za komentarze. Tylu jeszcze nie było. Dzisiaj obchodzimy dekadę. Opracowałyśmy plan i rozmieściłyśmy wszystko. Rozdziałów w sumie będzie 20. Czyli połowa już za nami. Mam nadzieję, że wam się podobał :)

M: A wszystko zaczęło się od Twojego snu i tak powstał blog. Wiem, że pewnie pomyślicie, że 20 to mało. Jednak jakby patrzeć na to ze stony, że rozbiła swój sen na tyle części, to serio jest dość sporo ;) Też jestem ciekawa komentarzy :)